"Dzień słonia" na j.Górnym


Pierwszy dzień maja uważam za wędkarskie święto. A jeszcze w tym roku, jak ani jednego dnia nie spędziłem na lodzie, to czas do majówki dłużył się okropnie. Torba, kijki, przynęty czekały przygotowane już poprzedzającego dnia wieczorem. Miałem jechać sam, ale zadzwonił Grzegorz i miałem towarzystwo. Rano jak się przebudziłem deszcz dzwonił w szybę, myślałem, że mnie "trafi szlag". Krótki telefon i przełożyliśmy wyjazd o godzinę. Nad wodą byliśmy około dziewiątej. Szaro, zimno i pusto. Ale co tam...ręce drżały z niecierpliwości przy zakładaniu na agrafkę pierwszej gumy.




Obrzuciłem najpierw znajomą "łączkę" wzdłuż brzegu, gdzie cumujemy łódki. Kilka rzutów i ...nic. W oddali słychać było tylko głosy spiningujących wędkarzy. Płynęli wzdłuż brzegu,  obrzucając co ciekawsze miejscówki.



Grzegorz wybrał przeciwległy brzeg, który zawzięcie biczował wahadłówką. Z daleka pokazywał mi pierwszego "malucha", którego znalazł przy pasie trzcin. 



Deszcz nadal padał niemiłosiernie, zdjęcie tego nie oddaje, ale uwierzcie, że pogoda była "podła". Siedzieliśmy z Grzesiem na łódkach w nieprzemakalnych "gumach" i z kapturami na głowach.


No i ja złowiłem pierwszego "szczypaka", pierwszego w tym roku. To cieszy, bo ta długa przerwa ...była już nie do zniesienia. Wziął na perłowe kopytko Savage Gear, polecam bo "łowne".



Oczywiście delikatnie wypiąłem przynętę i jak najszybciej mały rozbójnik wrócił do wody. "Podziękował" zamaszystym machnięciem ogona na odchodne. Do następnego spotkania...



Grzegorza tak naprawdę to pierwszy raz widziałem ze spiningiem. Zawsze "biała ryba" i ewentualnie "żywiec". I chyba sprzęt, który zabrał, zbyt długo leżał w garażu bez przeglądu. Wynikiem tego były odlatujące daleko przynęty na zerwanej, zleżałej plecionce. Za którymś razem musiałem go wspomóc nowym przyponem, bo swoje zasoby...wyczerpał. No cóż zdarza się...


A szczupaki brały jeden po drugim, niestety większość dopiero za rok lub dwa wejdzie w wielkość o której można by pisać i opowiadać. Biorą na gumy 10, 12 cm czyli nie tak małe. Cieszy fakt, że wszystkie są w bardzo dobrej kondycji, pięknie walczą i widać, że brak zimy wyszła im na dobre.



Ucieszył nas też mały zgiełk na brzegu, przy zacumowanych łódkach. To kolega Józek postanowił również rozpocząć sezon i przyjechał przygotować łódkę. Super, będzie weselej, bo po śmierci Piotra a w zaszłym roku również Mietka Undro na wodzie zrobiło się naprawdę pusto. Brakuje tych rozmów, przekomarzań i najzwyczajniejszej, koleżeńskiej obecności.



Takiego dnia już dawno nie pamiętam. Ledwo przynętę poderwę od dna już jest atak drapieżnika, albo przy prowadzeniu czuje na blanku kija dobrze znane każdemu spiningiście specyficzne "pukanie". Zacięcia są pewne, praktycznie nie mam żadnych "spadów". Prawdziwy "dzień słonia"....



Te małe drapieżniki łapczywie atakują przynęty, bez różnicy duże czy małe, białe czy zielone. Jest po prostu wspaniale... Życzę każdemu z Was takiego dnia.



Guma po kilku atakach jest praktycznie do wyrzucenia. Pocięta , z urwanym ogonem, ale co się dziwić, podobno szczupak ma około siedmiuset zębów i ząbków. Z palcami radzę daleko od jego paszczy....



Na moment, tak około południa wyjrzało słoneczko. Ucieszyło nas, niestety nie na długo, bo za chwilę znowu zaczęło padać. I ten moment "przelał czarę goryczy" Kierunek dom i powolna ewakuacja.
Statystycznie:
- złowiłem 17 szt  / w tym 4 szt wymiarowe 53, 56, 56, 58,
- Grześ 3 szt niewymiarki,
- kilka straconych gum i przyponów /razem/,
- mnóstwo pobić, puknięć itp.,
- kilka pięknie spędzonych /pomimo pogody/ godzin.



Pozdrawiam - Janusz

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szpital, bezrybie i niezły..."krokodyl"

Rurzyca czy Piława? wędkarski dylemat.

Rozpoczynamy sezon...nareszcie