Rurzyca czy Piława? wędkarski dylemat.

Namówiłem Tomka na wypad nad Rurzycę, na klenie. Nie było łatwo , bo ta rzeczka jest dosyć daleko w jego klasyfikacji . Ale opowiadania o wielkich kleniach i innych rybach pływających w Rurzycy trochę go przekonały. Do ujścia z jeziora Górnego trzeba było pobrodzić bardzo cicho sporą płycizną wzdłuż trzciny.



Pogoda piękna, słoneczna, tylko małe chmurki na niebie. Na jeziorze jak zwykle pusto i spokojnie, tylko lekki wiaterek marszczył wodę.


Idąc blisko przybrzeżnego pasa trzcin, można było obejrzeć kilkanaście mieniących się na niebiesko i zielono małych ważek. To świtezianki, niebieskie samczyki i zielone samiczki. Uwieczniłem chyba jakąś randkę tych ładnych owadów, bo zupełnie były zajęte sobą na mnie nie zwracając żadnej uwagi. 



Mój aparat nie ma niestety żadnych filtrów polaryzacyjnych, ale brodząc w czystej wodzie doskonale było widać stada drobnicy przemykające pod nogami.



Spotkaliśmy również sporego klenia, takiego 2 kilowego "profesora", któremu podrzucaliśmy różne przynęty, zresztą dał się sfotografować, co jest rzadkością dla tej bardzo płochliwej i wymagającej ryby. Zawsze będę powtarzał, że złowienie dużego klenia na sztuczną przynętę jest "solą" wędkarstwa.



Doszliśmy tak w okolicę mostku, widziałem po Tomku, że ma już dosyć brodzenia w wodzie o głębokości kałuży, braku jakiegokolwiek brania...



Przepłoszyliśmy niestety jeszcze stadko kaczych maluchów, uciekły mi szybko sprzed obiektywu aparatu i ukryły się głęboko w trzcinach



Jeszcze tylko kila metrów, następna zatoczka w trzcinach.. i głos Tomka o "spadaniu" na niedaleką Piławę. Jakoś tak szybko się zgodziłem...



No i jesteśmy. Piława to większa i głębsza rzeka od Rurzycy, chociaż i tutaj swobodnie wrzucamy przynęty pod drugi brzeg. Tomek, jak zwykle, znał tu każdą dziurę...



Usłyszałem krótkie "Jest!!" i już holował rybę. Złowił ją w miejscu dosyć uczęszczanym, szczególnie przez kajakarzy, bo świadczyły o tym ślady wygniecionej trzciny i zadeptanego brzegu rzeki.




Mały, taki około-dwudziestak, ale jakże pięknie ubarwiony lipień. Wyróżnia go duża płetwa grzbietowa i fioletowe ubarwienie, stąd potocznie zwany "kardynałem",



Tomek szybko go odhaczył i delikatnie wypuścił. Lipień poczuł wodę i błyskawicznie prysnął pod drugi brzeg rzeki. Może się jeszcze spotkamy...



Przed nami spora połać zarośniętej trawą łąki, mnóstwo uwijających się owadów. I ten zapach... Zdjęcie tego nie odda nigdy, trzeba się wybrać samemu i to poczuć.



Ja jak zwykle zamiast łowić, to uganiałem się z aparatem, aby podejrzeć tę , letnią, rozkwitającą przyrodę.



Ale może nie tak do końca, bo udało mi się złowić małego jelca. Był to mój pierwszy jelec w życiu, tym bardziej cieszy. Myślę, że nie ostatni...



Tomek coraz częściej spoglądał na zegarek, co oznaczało powolną ewakuację znad rzeki. Złaziliśmy się "setnie", ale było jak zwykle warto. A jeszcze przed nami długi, letni czas połowów. Skorzystamy...


Pozdrawiam-Janusz

Komentarze

  1. Bajeczna lekcja przyrody...relaks dla oka... czyta się jak zwykle jednym tchem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie popatrzeć i wiedzieć, że na odcinkach na których łowię, łowią też inni co dbają i szanują rzeki. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Szpital, bezrybie i niezły..."krokodyl"

Rozpoczynamy sezon...nareszcie