Sobota i niedziela są jedynymi dniami bez "dziadkowych obowiązków", więc jak zwykle 4,30 /środek nocy/ melduje się pod domem Gruszki. Nie zdarzyło się jeszcze przez tyle lat, aby któryś z nas się spóźnił, zaspał itp. Wiadomo "stary rocznik"...😁😁😁 Nad wodą ciemność /musicie uwierzyć na słowo ...bo nie będę "focił" totalnej czerni./ Jest kawałek drogi przez las do pokonania, przygotowanie łódki, trafienie na łowisko, więc latarka czołowa jest bardzo przydatna, a wręcz niezbędna.

Zarzucenie wędzisk w ciemności, ustawienie przynęty na gruncie, aby ewentualne branie było natychmiast sygnalizowane, jest sporą umiejętnością. Zbyszek jak zwykle pierwszy ustawił zestaw i jako pierwszy miał branie sporego leszcza. Walczył z nim sporą chwilę, "szedł tam, gdzie sam chciał", wreszcie wplątał sie w siatkę...i tyle go widzieliśmy. Przy okazji poplątał nasze zestawy i Zbyszek ...miał co robić. Przypominam, że było jeszcze nadał ciemno. Wyrzuciłem swój zestaw dosyć daleko i gdy napływał na ustalony "grunt" zauważyłem jego dziwne ruchy. Oczywiście przyciąłem mocno i...jakbym zaczepił o pień drzewa. Wiedziałem już, że to leszcz, i moja uwaga skupiła się na powolnej walce z rybą, Wędzisko mam raczej "płociowe" c.w. 2-15g, leszcz był więcej niż spory. Po chwili Gruszka użył podbieraka i ryba z niemałym trudem wylądowała w łodzi. Po zmierzeniu i zważeniu okazało się, że pobiłem swoje PB!👍👍👍 Leszcz 67 cm i 4,68kg.

Może pokuszę się o aplikowanie do srebrnej odznaki Wędkarskiego Świata. Taki srebrny znaczek na czapce w towarzystwie "brązu" za okonia, będzie się nieźle komponował.
Zbyszek w międzyczasie złowił leszcza takiego powyżej 1 kg , ale porównanie z moim wypadło blado.
Na jeziorze oczywiscie łowił Grześ. Jezioro bez Grzesia nie ma ...klimatu. Oby jak najdłużej...
"Dzień słonia", a raczej leszcza w moim wykonaniu. Nastepne charakterystyczne branie / wykładanie drgającego spławika/ i na pokładzie melduje się "bliźniak" poprzednika. Trochę mniejszy , ale i tak imponujące 65 cm i 4,00 kg.
Grzesiu z daleka widząc nasze zmagania na łodzi, podpłynął swoim pancernikiem "swojego" pomysłu i wykonania. Co by nie mówić "kostrukca" jest wysoce bezpieczna i ...niespotykana.😁😁😂😂
Słoneczko zaczynało powoli dawać o sobie znać, obraliśmy więc kurs powrotny. Aż szkoda tej ciszy, widoków i spokoju.
W powrotnej drodze na parking pod nogami mignęły mi maślaczki i kozaczki. No, Marylka będzie miała smaczny "wsad" do porannej, niedzielnej jajeczniczki.
Gruszka poszedł w drugą stronę i juz z daleka widziałem szeroki uśmiech. Grzybów jest sporo w lesie i jak ktoś tylko chce, to na wigilijne uszka i pierogi nazbiera bez problemu.
Czy ja nie mówię prawdy Panie Zbyszku?😀😀😀
Pozdrawiam - Janusz
Super zdjęcia i wędkarskie wyprawy!!!Gratulacje👍👍👍
OdpowiedzUsuńGratulacje pobitych rekordów. Super relacja. Leszcze ogromne. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Gruszkę, mojego drogiego brata.
OdpowiedzUsuńBrawo Panowie!