Dzień pierwszy...niespełnione nadzieje
Dawno już nie byłem na blogu /ostatni wpis z maja/ i trochę mi głupio, ale też nikt nie mówił, że teskni😁za moimi wypocinami, więc się wszystko wyrównuje. Łowiliśmy z Gruszką tu i tam z różnymi wynikami, było jak zwykle super i bez "wodotrysków", więc dla nas były to dni powszednie. Od kilkunastu już dni Zbyszek był lekko podekscytowany przyjazdem najbliższej rodzinki z Anglii. Wsród nich był też wnuk Janek /wyższy od nas/ który przez dziadka został zaszczepiony mocnym uczuciem do wędkarstwa. Janek też nie mógł się doczekać tych obiecywanych wypraw i łowionych ryb. Na pierwsze wypady zostałem również zaproszony razem z Kajetanem /członkiem dużej rodziny Zbyszka i Janka/.
Jak widać poniżej przygotowania do wypłynięcia "szły pełną parą", Janek je wziął na bardzo "poważnie" już w przeddzień wyprawy.👍👍
Jak zwykle umówiliśmy się wszyscy o 4,30 /później i tak wszyscy byli zgodni, że za późno😀😀/i nad jeziorem przywitał nas świt, mgła i lekki chłód od wody.
Podzieliliśmy się sprzętem /ja z Gruszką pływamy łódką, a Janek z Kajetanem pontonem/. "Pływamy" to za duże słowo, bo wszystko wyposażone w silniki elektryczne, naładowane akumulatory itp. Kto nie doświadczył wioseł na jeziorze Górnym, pływając pod wiatr "Potiomkinem II", ten nie doceni dzisiejszych wygód. Gruszka, jak zwykle, pooglądał, czy zrobiliśmy wszystko dobrze😂😂.
Te wschody słońca, za każdym razem inne, zmieniające się w krótkim czasie, te obrazy, kolory. Pięknie...
Słoneczko ożywiło "młodzież", może też ciepło, bo poranna mgła nie należy do rzeczy przyjemnych.

Były co chwilę jakieś puknięcia okonków i małych szczupaczków /w naszej gwarze "szczypaków"/. Kajetan poniej przezentuje osobnika , trochę większego od przynęt na które łowimy😁😁😁
Jest dobrze, wymieniamy się uwagami "psiocząc" na bardzo zarośnięte jezioro. Praktycznie każdy rzut kończy się wyciągnięciem z wody kłębów moczarki, rdestnicy itp. Nie wspomnę o rzutach w "obiecujące" kaczeńce, gdzie zaczep kończy się czasem stratą przynęty.
Zaczął powiewać lekki wietrzyk i stwierdziliśmy ze Zbyszkiem, że wykorzystamy jego podmuchy /niech wiaterekk pcha nam łódkę/i obraliśmy kurs na koniec jeziora. Tam zresztą zawsze były dobre wyniki łowienia drapieżnika. Może i tym razem...
Ogólnie to mieliśmy po 2 pobicia, i oba szczupłe spadły nam w trakcie holu. Po walce można stwierdzić niezłe wymiary drapieżników. Ale jak ich nie wyjęliśmy to możemy "gdybać". Jak zwykle cieszy remis...nawet nieszczęśliwy😀😀😀
Nie było chyba najgorzej,bo wesołe miny Kajetana i Janka świadczą o wszystkim. Wiadomo, nadzieja umiera ostatnia...bo już snuliśmy plany następnych wypraw👍👍👍
A Janek przywiózł do fotki takiego "pięćdziesiątaka" i szybko go w dobrym zdrowiu /no może lekko zestresowanego/ wypuścił. O naszych i chłopaków nastrojach nie bedę pisał...wszystko widać. Było super...
Pozdrawiam - Janusz
Ja tęskniłem za "wypcinami" ;) bardzo dobre zdjęcia!!!
OdpowiedzUsuńSuper wyprawa i jak zwykle niesamowite widoki!!! Pozazdrościć👍
OdpowiedzUsuń