Łowienie z Grzesiem na j. Górnym
Kiedy wreszcie "zejdzie" lód? To najczęstszy dylemat wędkarski o tej porze. Duże otwarte jeziora radzą sobie szybko, a mniejsze i położone wśród lasów dużo wolniej. A nad wodę z wędką, po tak długiej przerwie ",chce się, że aż boli". W sobotę do mojej pracy wpada kolega Grzesiek i oznajmia, że spuścił już łódkę i połowił tak na próbę bacikiem przy brzegu. Jak się później okazało to tylko przy brzegu "puściło" i Grześ dalej nie mógł już płynąć. Ale tego nie wiedziałem...Jako że nasza łódka leżała sobie jeszcze na brzegu wprosiłem się na niedzielę do łódki kolegi. Również wygodna, obszerna i bezpieczna /"pospawał" ją w kilka dni w swoim garażu/. Nie mówiłem Wam, że Grześ /około 70 lat/ na j. Górne jeździ rowerem, wyjazd godzina 4 lub 5 rano. Ja zaproszenie przyjąłem, ale moją "białą mewę" zaparkowałem jak zwykle na uroczym parkingu, gdzieś po 9 godzinie...
Znajoma droga w drugą stronę, do jeziora, jeszcze bardziej urokliwa. Super, bo z dnia na dzień będziemy obserwować oznaki budzącej się do życia wiosny.
Nareszcie nad znajomą wodą, wśród drzew i wszechobecnej ciszy. No tu trochę przesadziłem, bo ptaki również "czują" wiosnę i cudownie "ćwierkają".
Grzesia nie trzeba było daleko szukać, łowił blisko brzegu. Nie byłbym sobą, gdybym nie uwiecznił tego super wędkarskiego ujęcia. Szczególnie o tej wczesnowiosennej porze...
Dałem znać koledze, że "już" jestem i Grześ odwiązywał już sznurki mocujące łódkę do kotwic.
Na płytszej części pasa jeziora przy brzegu trzymała się jeszcze warstwa lodu, jeszcze kilka dni, trochę wiatru i słońca i też zniknie.
Swoimi krzykami do Grzesia spłoszyłem parę wspaniałych żurawi. Cieszy taki widok, bo to WIOSNA...
Młode /zeszłoroczne/ łabędzie pływają już samodzielnie. Przyroda zgubiła jednak gdzieś czwartego, niestety takie jej twarde prawa. Ale jest nadzieja, że przez cały sezon będziemy mieli takie ciche towarzystwo.
Grześ od ran nie próżnował, w siatce już pływało trochę płoci i ładnych wzdręg. Szybko się "zorganizowałem" i na baciku meldowała się ładna wzdręga.
Wzdręgę uważam za jedną z pięknijszych ryb w naszych wodach. To mieniące się w słońcu złoto o krwisto-czerwonych płetwach....A jak walczy...
Grzegorz tylko mruczał z zadowoleniem, uśmiechem kwitował częste "wygrane" ryb. Było super, ciepło, sympatycznie. Oby tak przez cały sezon...
Krzykliwa para perkozów chyba rozmawiała o niedalekiej przyszłości. Zupełnie nie przejmowała się naszą obecnością...zakładanie ptasiej rodziny jest dużo ważniejsze.
No i tak sobie łowiliśmy, łowiliśmy do jednej siatki. Grzesiu stwierdził w którymś momencie, że słońce jest "dalej niż wyżej" i czas się zbierać. Złapał za siatkę i..."o rany nie wyciągnę". Moja elektroniczna waga pokazała na wyświetlaczu "ERROR". Niestety wskazania pokazywała do 10 kg. Szacunkowo ryby było dużo więcej, Grześ wybrał kilkanaście płotek na kolację, resztę wysypaliśmy do wody. Siatka była spora, więc przetrwały w dobrym zdrowiu wszystkie.
Pozdrawiam-Janusz
Komentarze
Prześlij komentarz