Ogromny plus dla Jamesa Cooka
Łowienie dorszy nigdy mnie nie fascynowało, ale „jak się weszło między wrony”…a właściwie kolegów wędkarzy morskich to zaliczyłem ten sport już kilkanaście razy. Te kilkanaście to jeszcze w czasach, gdy nasz związek (PZW) miał swoje kutry: „Jubilata” i „Wędkarza Morskiego”. Stały w porcie w Darłówku i tam wypływaliśmy na 8-godzinne rejsy. Oczywiście odprawy WOP-u, niepewność czy nas wypuszczą w bardziej kiepską pogodę itp. Z tamtych czasów pamiętam jeszcze kiepskie warunki na kutrach, a właściwie ich brak / wbił się szczególnie w pamięć widok WC zamykanego ciężkimi stalowymi drzwiami z „wajchą”, za którymi była czarna, cuchnąca czeluść ..brrrr/. Łowiłem na kij marki „no name” z pełnego szkła, któremu było chyba bliżej do szczotki, kołowrotek Rex , żyłka z Gorzowa o grubości zbliżonej do „wieszania prania”. Pilkery robiło się samemu z wylewek od baterii /obywało się bez niklowania-przecinaliśmy ukośnie w odpowiednich miejscach, wypełnialiśmy piaskiem lub ołowiem, przewiercaliśmy dziurk...